mirekpiano napisał 2009/11/22 15:09
w 1976 roku Edward Stachura po raz pierwszy przyjechał do Iławy na zaproszenie Miejskiej Biblioteki oraz SSK "Pojezierze"
Pan Wiesław Niesiobęcki, ówczesny dyrektor iławskiej biblioteki po paru latach załatwił Stachurze posadę, pół etatu bibliotekarza w wiejskiej bibliotece w Siemianach. W kwietniu 1979 czekała tam na Steda kwatera i biblioteka, niestety wkrótce przyszła wiadomość że poeta jest bardzo chory.
Stachura często zaglądał do Iławy. Chodził sobie po tamtejszej bibliotece w skarpetkach, panie z biblioteki robiły mu herbatę a on pisał książkę “Fabula rasa”.
kiedyś na spotkanie z Edwardem Stachurą do Siemian przyjechał z pobliskiego Jerzwałdu Zbigniew Nienacki. Wszyscy trzej poszli napić się czegoś do pobliskiej restauracji “Cyraneczka”. Tam autor “Pana Samochodzika” zarzucił Stachurze, że ten nie potrafi “godnie prezentować stanu pisarskiego”. Chodziło o ubiór Steda, sposób podróżowania i grę na gitarze oraz śpiewanie podczas spotkań autorskich. “Bardzo pana kocham, panie Zbigniewie — odparł cicho Sted — ale to nie ma nic do rzeczy”.
na podst. blogu Marka Barańskiego:
http://baranski.wm.pl/?m=200907
z dn. 24 lipca 2009 roku
Oto link do artykułu Wiesława Niesiąbędzkiego pt.
" POTĘSKNIĘ JESZCZE TROCHĘ ZA JEZIORAKIEM"
w 60 rocznicę urodzin Edwarda Stachury
http://stachuriada.pl/stachura/spoza/poteskn.html
na zdjęciu: Edward Stachura na I Iławskim Kwietniu Poetyckim w 1976 r. ( fot. Cz. Wasiłowski)
Edward Stachura w Siemianach
Moderatorzy: Tadeusz, Ewingi, Kazimierz Madela
- mirekpiano
- Posty: 1894
- Rejestracja: 2010-01-13, 16:28
- Kontakt:
Edward Stachura w Siemianach
- Załączniki
-
- sted.76.013.jpg (10.93 KiB) Przejrzano 12622 razy
- mirekpiano
- Posty: 1894
- Rejestracja: 2010-01-13, 16:28
- Kontakt:
Pan Wiesław Niesiobędzki wspomina Steda i jego wizyty w Iławie i Siemianach w artykule Janusza Andermana "STACHURA I PÓŁ ETATU NAD JEZIORAKIEM" opublikowanym w Gazecie Wyborczej Olsztyn nr 206 z dn. 5.09.2014, str. 6.
"Ktoś zapytał przez telefon, co ze Stedem. Jego brat odparł jakimś takim ciężkim od emocji głosem na odczepnego: "Na razie nie żyje, ale z nim nigdy nic nie wiadomo"
WIESŁAW NIESIOBĘDZKI *
Wszystko jest poezją. W niedawną rocznicę urodzin Edwarda Stachury.
Edward Stachura, zjawiskowy poeta, którego rodzice Jadwiga Stępkowska i Stanisław Stachura wyjechali z Polski na początku lat 20. minionego wieku w poszukiwaniu pracy, urodził się przed 77 laty, 18 sierpnia 1937 roku, w Pont de Cheruy we Francji. Do kraju Stachurowie z czwórką dzieci wrócili w 1948 roku. Osiedlili się w Łazieńcu na Kujawach, tam Edward skończył szkołę podstawową i zaczął naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Aleksandrowie Kujawskim, po czym przeniósł się do liceum w Gdyni, gdzie w roku 1956 uzyskał maturę. Na Wybrzeżu zadebiutował jako poeta w roku 1957, drukując w miejscowej prasie dwutygodniku "Uwaga" wiersze "Metamorfoza" i "Odnalazły się marzenia".
Po ukończeniu liceum próbował się dostać na studia w Państwowej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Gdy próba ta skończyła się niepowodzeniem, w liście do swego przyjaciela i tak samo jak on poety Mariana Czychowskiego, napisał: " Wyobraź sobie, że nie dopuścili mnie do egzaminów ze względu na słabe prace domowe. Widocznie mieli rację. Pociesza mnie tylko fakt, że prócz mnie nie dopuszczono też wielu innych. Rok zmarnowany. Postaram się jednak zużytkować go jak najlepiej. Będę dużo pisał i malował".
Po tym przyrzeczeniu złożonym sobie i przyjacielowi, Stachura w 1962 roku w wydawnictwie "Czytelnik" opublikował swój pierwszy zbiór opowiadań pt. "Jeden dzień", rok później, też w "Czytelniku", ukazał się kolejny zbiór jego opowiadań pt. "Falując na wietrze". Przez krytykę literacką został za nie uznany oryginalnym talentem artystycznym, posługującym się swoim własnym stylem literackim i całkiem nowym widzeniem świata.
W 1975 roku po powrocie z podróży do USA w wydawnictwie PIW ukazała się jego kolejna książka pt. "Wszystko jest poezją". Opowieść ta nazywana też floweresejem sprawiła, że poeta stał się za życia legendą ówczesnej młodzieży znudzonej uporządkowanym życiem pod rządami najlepszego jak przekonywała propaganda ustroju na świecie.
W tym samym czasie, gdy "Wszystko jest poezją" święciła triumfy powodzenia czytelniczego, stając się niejako sztandarem wiary pokolenia lat 70., tzw. wielki świat przestał interesować jej autora. Po wydaniu pięciu książek, trzech tomów prozy i dwóch poezji, obdarowany nagrodą im. Kościerskich Stachura zaczął podróżować po świecie. Był m.in. w USA, Szwajcarii, Francji i Norwegii oraz studiował na Uniwersytecie Mexico. Nieoczekiwanie, po powrocie do kraju z podróżującego po świecie globtrotera, wrażliwego na piękno świata, chciwego wrażeń i wiedzy oraz wciąż nowych doświadczeń życiowych, pod wpływem nauk indyjskiego mędrca Jiddu Krishnamurtiego, którego poznał w Szwajcarii, zmienił się w człowieka cichego i wiecznie zamyślonego, który zanegował całą materialną wartość świata, a nawet siebie samego.
Podróże do Iławy
Takim właśnie widziałem Edwarda w Iławie, podczas jego pobytów, gdy na spotkaniach śpiewał swoje sławne piosenki: "Białą lokomotywę", "Życie to nie teatr", "Ja sobie pójdę precz", "Jest już za późno" i inne. I był to całkiem inny Edward od tego, którego zapamiętałem z naszych toruńskich spotkań, przed 1970 rokiem.
Do Iławy Edward przyjechał w 1976 roku. Przywiozła go Elga Jarzynowska z zarządu głównego Stowarzyszenia Społeczno Kulturalnego Pojezierze w Olsztynie. Przyjechał na spotkanie autorskie z czytelnikami biblioteki miejskiej i członkami iławskiego oddziału Stowarzyszenia Pojezierze. W związku z jego przyjazdem utalentowana poetycko młodzież z iławskiego liceum, współpracująca z biblioteką miejską jako Grupa Poetycka "Warmia i Mazury", namówiła mnie do zorganizowania imprezy pod nazwą Iławski Kwiecień Poetycki. Gwiazdą był właśnie Edward Stachura, opowiadający o swoich podróżach, śpiewający piosenki, recytujący swoje wiersze i słuchający wierszy młodych iławskich poetów.
Od tego czasu Edward bywał w Iławie coraz częściej. Przyjeżdżał po kilka razy w roku, kiedy tylko było mu po drodze. Wpadał wiosną, latem, jesienią czy zimą. Czasem mnie uprzedzał, częściej wpadał bez zbędnych ceregieli i zostawał na dwa, trzy, najwyżej cztery dni. Nigdy dłużej. Chodziliśmy do lasu, latem pływaliśmy w Jezioraku, rozmawialiśmy o życiu i poezji, ale najczęściej milczeliśmy.
Kiedyś powiedział mi, a było to latem 1978 roku, że rozdał tego roku wszystko, co zarobił prawie 140 tys. zł tym, którzy potrzebują. Potem się uparł, by honoraria należne mu za spotkania autorskie przekazywać na konto bankowe dla głodujących.
W 1978 roku przyjechał jeszcze raz, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Całymi dniami nie wychodził wtedy z domu. Siedział sam w moim pokoju w domu moich rodziców przy ul. Narutowicza i albo pisał, albo śpiewał sobie cichutko i grał na gitarze. Dzień przed Wigilią odwiozłem go autobusem do Olsztyna. Chciał się tam spotkać z przyjaciółmi. Obiecał przyjechać na kolację wigilijną. Czekało na niego wolne miejsce. Ale przyjechał dopiero w styczniu 1979 roku.
Poszliśmy na daleką włóczęgę po lesie. Szliśmy do mojego ulubionego jeziorka Silm, położonego w środku lasu. Mróz był okrutny. Szliśmy dookoła jeziora. Ustaliliśmy, że gdy sił nam zabraknie, rozpalimy ognisko, ogrzejemy się i dopiero wtedy zaczniemy powrót. Żaden z nas nie wziął jednak zapałek. Ja miałem tylko zapalniczkę, a ta nie chciała się zapalić. Przy temperaturze niższej niż minus 20 stopni Celsjusza mogło się to dla nas źle skończyć. Na szczęście nic się nam nie stało, wróciliśmy do domu bez odmrożeń. Zaraz napuściłem do wanny gorącej wody. Gdy Edward się odmrażał, siadłem przy biurku i sztywnymi jeszcze rękami napisałem zadedykowany Stedowi wiersz. Edek w nagrodę za ten wiersz, gdy z kolei ja się odmrażałem w gorącej wodzie, zaparzył mi herbaty i zaprosił na koniak do restauracji Czapla.
Kariera nad Jeziorakiem
Kochałem go jak brata. Ilekroć miotały mną wątpliwości i nie wiedziałem, dobrze czy źle jest ze mną, mówiłem sobie: "Nie szarp się, przyjedzie Edek, spytasz go, porozmawiasz i wszystko będziesz wiedział". I rzeczywiście, przyjeżdżał, wyjaśniał, tłumaczył. I pisał, pisał, pisał i pisał. Ale najwięcej milczał.
Bardzo lubiły Edwarda Stachurę bibliotekarki z biblioteki miejskiej, mieszczącej się wtedy na strychu Iławskiego Domu Kultury. Panie Teresa Treder, Agata Kobit, Urszula Paukszto i Halina Jasińska opiekowały się nim i spełniały wszystkie czytelnicze życzenia sławnego poety, a on cichy i jakby nieobecny, w skarpetkach tylko, żeby było ciszej i wygodniej chodził po bibliotece, szukając na półkach potrzebnych mu książek. Wśród regałów z książkami Edek czuł się bezpiecznie i szedł tam pracować nawet wtedy, gdy ja musiałem wyjeżdżać z Iławy na wizytacje bibliotek wiejskich lub na narady do Olsztyna. W iławskiej bibliotece Sted kończył "Fabula rasa", przygotowywał do druku "Oto". Przywiózł ze sobą maszynopisy, przerabiał je i poprawiał czarnym flamastrem.
Tej właśnie srogiej zimy 1979 roku był w Iławie ostatni raz. Pojechaliśmy wówczas jeszcze do Siemian, najpiękniejszej wioski nad Jeziorakiem. Edward miał tam spotkanie autorskie w Klubie Ruchu. Szczują na mnie skarżył się, patrząc swymi lekko przymkniętymi siwymi oczami, w których nie było śladu po ich dawnym blasku. Opluwają mnie, nie dają żyć.
Na spotkanie z Edwardem w Siemianach przyjechał z pobliskiego Jerzwałdu inny mój przyjaciel i ulubieniec czytelników Zbigniew Nienacki. Po spotkaniu poszliśmy w trójkę do restauracji Cyraneczka, żeby napić się czegoś i zjeść coś gorącego. Tam autor "Pana Samochodzika" zakomunikował z wyrzutem Edwardowi, że ten nie potrafi godnie prezentować stanu literackiego. Chodziło mu o luzacki ubiór Edwarda Stachury, sposób podróżowania z plecakiem i gitarą oraz śpiewanie podczas spotkań. Bardzo pana kocham, panie Zbigniewie odparł cicho Sted. Ale to nie ma nic do rzeczy.
- Chyba jednak trochę ma, panie Edwardzie odparł dobrotliwie Nienacki. Ja nie jestem taki sztywniak, jak pan pewnie myśli, pan wędruje po świecie, a ja uciekłem od świata aż tu na to pustkowie. Od kolegów zapijających swoje sukcesy w klubie i od żony zazdrosnej o każdy dzień przesiedziany przy maszynie do pisania.
Siemiany bardzo się Stedowi spodobały. Tu chciałbym zostać powiedział, gdy szliśmy razem przez zamarznięty Jeziorak na wyspę Lipową, gdzie chciałem mu pokazać dwa bezimienne groby, o których miejscowa tradycja głosiła, że pochowano w nich przed laty ciała dwojga kochanków młodego rybaka i córkę grafa, właściciela dworu i włości leżących na przeciwległym brzegu jeziora. Gdyby tylko była jakaś robota i kąt do mieszkania, wystarczyłoby mi dwa tysiące miesięcznie, a siedziałbym tutaj i nikt by mnie nie znalazł powiedział.
- Nie ma sprawy odrzekłem, gdyż w tej wiosce, oddalonej o 20 km od najbliższej biblioteki, już dawno miałem zamiar zorganizować wiejską filię biblioteki miejskiej. Jak dobrze pójdzie, na wiosnę zatrudnię cię tutaj w bibliotece na pół etatu.
Zauważyłem, że z człowieka udręczonego wyjrzał wtedy na chwilę obleczony nadzieją dawny Sted. W kwietniu 1979 roku biblioteka w Siemianach czekała na swojego nowego, sławnego bibliotekarza. Kierownik tamtejszej szkoły zgodził się przeznaczyć na wiejską bibliotekę jedną salę lekcyjną, a ponieważ była duża, było tam miejsce i na księgozbiór, i na kwaterę dla bibliotekarza.
Nic jednak z tej nowej kariery Steda nie wyszło. Pewnego dnia dostałem telefon od jego towarzyszki życia Marty, że Sted miał wypadek na torach kolejowych koło Bednar. Nie ma prawej dłoni i jest bardzo chory. Zatelefonowałem jeszcze raz czy dwa do niego na ul. Rębkowską w Warszawie. Prosiłem, by przyjechał, jak tylko wyzdrowieje. Nic się nie martw odpowiadał na moje prośby.
"Dureń"
Ponieważ przez telefon nic sobie właściwie nie powiedzieliśmy, a już byłem prawie pewny, że Sted zaczął grę o wszystko, napisałem do niego swój ostatni list. Pisałem, by przyjeżdżał z lewą ręką, że to nie ma nic do rzeczy i prosiłem, by się strzegł bluźnierstwa. Nie ustrzegł się... 24 lipca 1979 roku przyszedł telegram: "Sted nie żyje, przyjeżdżaj natychmiast, Marta".
Pojechałem. Drzwi otworzyła mi Marta. W kuchni przy stole siedział bardzo ponury brat Steda Ryszard. Była też matka Edka pani Jadwiga, eksżona Zyta i siostra Elżbieta. Sted leżał w swoim niewielkim pokoju, na tapczanie, zaraz przy wejściu na prawo od drzwi. Wyglądał niczym pogrążony we śnie bezbolesnym. Cichy, spokojny i wolny od wszystkiego. Położyłem mu na piersiach pęk czerwonych róż, które kupiłem w kwiaciarni dworcowej i poszedłem się przywitać ze wszystkimi.
Zostałem poczęstowany herbatą i usiadłem obok brata Edwarda. Co tu się stało, dlaczego Edek nie żyje? zapytałem.
- Bo się powiesił, dureń odparł.
- Zostawił na stole jakiś papier zapisany nieczytelnie. Pani Jadwiga z Martą go znalazły wtrąciła się Zyta.
-Gdzie on jest, mogę go zobaczyć? zainteresowałem się.
- Tam go rzuciłam, same gryzmoły matka Steda, ocierając łzy pokazała na podłogę.
Papier leżał pomięty w kącie pod oknem. Podniosłem go, rozprostowałem. Była to poplamiona i zmięta duża kartka papieru maszynowego zapisana jakby średniowiecznym pismem gotyckim, mało czytelnym. Mogę to wziąć? zapytałem.
Marta i Zyta, widząc moje zainteresowanie tym leżącym jeszcze niedawno na podłodze kawałkiem papieru, zapisanym ręką Steda, zaoponowały. W takim razie przepiszę sobie postanowiłem. Wyjąłem notes, poszedłem do pokoju, tam usiadłem przy stole i zabrałem się za odczytywanie tekstu. Gdy sylaba po sylabie odczytywałem zapis, zadzwonił telefon stojący na biurku Steda. Odebrał go Ryszard. Widocznie ktoś pytał przez telefon, co ze Stedem, bo odparł jakimś takim ciężkim od emocji głosem na odczepnego: "Na razie nie żyje, ale z nim nigdy nic nie wiadomo".
Były też telefony ze Związku Literatów, z redakcji "Twórczości" i kilka innych. Pytali o pogrzeb, który miał się odbyć nazajutrz. Niektórzy próbowali przekonać do Powązek. Stanęło jednak na Wólce Węglowej i Północnym Cmentarzu Komunalnym.
Gdy wreszcie uporałem się z odczytywaniem listu, pozostawionego przez Steda i przepisałem go do notatnika, oryginał oddałem Marcie. Po czym wróciłem do pokoju zmarłego i zacząłem przeglądać książki na półkach jego biblioteczki. Wyjąłem "Wszystko jest poezja" i "Falując na wietrze". Mogę to wziąć, chcę mieć na pamiątkę po Edwardzie zapytałem. Kobiety nie oponowały. Schowałem więc książki do torby, założyłem ją na ramię, powiedziałem wszystkim grzecznie "do widzenia" i wyszedłem z rodzinnego czuwania przy zmarłym przyjacielu, którego kochałem jak brata, którego nigdy nie miałem. W pociągu do Iławy, przygnębiony widokiem leżącego na pastuszym tapczanie, milczącego na zawsze Steda i wszystkim, co tam usłyszałem, zmęczony melancholijnym stukotem kół, wyjąłem z torby zabraną z biblioteczki Steda jego książkę "Wszystko jest poezja". Sama mi się otworzyła na stronie 136. Zatrzymałem wzrok na zdaniu: "Biedni są, którzy pozostają przy życiu". Jeszcze raz przeczytałem zapisany w notesie jego przedśmiertny tekst i wtedy sam mi się nasunął tytuł ostatniego wiersza Stachury: "List do Pozostałych". "Jutro przepiszę go w bibliotece na maszynie i wyślę komu trzeba" do Olsztyna pomyślałem. "Niechaj wszystko będzie poezją wreszcie tak, jak wtedy, gdy 18 kwietnia koło Bednar, na skróty wzdłuż torów kolejowych, wyszedłeś na łąki" postanowiłem, chowając notatnik do torby.
* Wiesław Niesiobędzki, w latach 70. XX wieku bibliotekarz i nauczyciel historii w Szkole Podstawowej nr 2 w Iławie, potem do roku 1995 dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Iławie, następnie bibliotekarz w bibliotece w szpitalu i starszy dokumentalista w Iławskim Centrum Kultury. Niemal 30 lat był prezesem zarządu oddziału Stowarzyszenia Społeczno Kulturalnego "Pojezierze" w Iławie, zrzeszającego środowiska twórców, działaczy kultury oraz sztuki. Poeta, pisarz
CO ZOSTAŁO ZE STEDA?
Stachura po śmierci stał się autorem słynnym. Stachuriady, Schedy Steda, spektakle, mityngi, spędy i psychodramy. Jego utworów uczono się na pamięć.
I ciekawe, że największą popularność zdobyły książki ostatnie, zmącone i zapętlone, od których potem, po wypadku na torach, stanowczo się odżegnywał. "To nie moje, ja ich nie napisałem mówił. Zostały mi przez kogoś podyktowane". Ale do tych właśnie książek lgnęli młodzi czytelnicy. Zatopieni w bezsilnym żalu, że ich osierocił. Piszący o nim wiersze. Krążyły opowieści o próbach samobójczych na jego grobie. Właśnie w tej prozie, pisanej poza kontrolą autora, odnajdywali siebie.
Dziwny zbieg okoliczności. Pierwsza pocztówka od Stachury do mnie z tekstem: "Dziękuję za list. Odpiszę prawą ręką jak tylko się zagoi. Edward Stachura". Była napisana lewą ręką, koślawym ściegiem. Takie samo pismo ujrzałem w mieszkaniu przy Rębkowskiej 24 lipca 1979 r.; w kwietniu prawą dłoń odcięły mu koła lokomotywy, bo głosy nakazały mu, by nie schodził z torów. Był to drukowany później "List do pozostałych". Papier poplamiła krew.
Minęło niewiele lat i poszły w ruch Stachuriady i podsycane przez dywizje wyznawców "Msze wędrującego". Andrzej Wajda miał gotowy scenariusz filmu fabularnego, lecz realizacji w końcu się nie podjął. Po latach ucichło; nastał spokój. Ale czy czytelnicy wrócą do najlepszych książek Stachury? Kto wie. Opowiadania i "Cała jaskrawość" nie straciły bezpowrotnie wagi artystycznej i nadal mogą silnie przyciągać, stać się w zalewie tandety literackiej ważnym i ciekawym głosem. Ale już nie dla tak zwanych masowych czytelników, na szczęście.
JANUSZ ANDERMAN
"Ktoś zapytał przez telefon, co ze Stedem. Jego brat odparł jakimś takim ciężkim od emocji głosem na odczepnego: "Na razie nie żyje, ale z nim nigdy nic nie wiadomo"
WIESŁAW NIESIOBĘDZKI *
Wszystko jest poezją. W niedawną rocznicę urodzin Edwarda Stachury.
Edward Stachura, zjawiskowy poeta, którego rodzice Jadwiga Stępkowska i Stanisław Stachura wyjechali z Polski na początku lat 20. minionego wieku w poszukiwaniu pracy, urodził się przed 77 laty, 18 sierpnia 1937 roku, w Pont de Cheruy we Francji. Do kraju Stachurowie z czwórką dzieci wrócili w 1948 roku. Osiedlili się w Łazieńcu na Kujawach, tam Edward skończył szkołę podstawową i zaczął naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Aleksandrowie Kujawskim, po czym przeniósł się do liceum w Gdyni, gdzie w roku 1956 uzyskał maturę. Na Wybrzeżu zadebiutował jako poeta w roku 1957, drukując w miejscowej prasie dwutygodniku "Uwaga" wiersze "Metamorfoza" i "Odnalazły się marzenia".
Po ukończeniu liceum próbował się dostać na studia w Państwowej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Gdy próba ta skończyła się niepowodzeniem, w liście do swego przyjaciela i tak samo jak on poety Mariana Czychowskiego, napisał: " Wyobraź sobie, że nie dopuścili mnie do egzaminów ze względu na słabe prace domowe. Widocznie mieli rację. Pociesza mnie tylko fakt, że prócz mnie nie dopuszczono też wielu innych. Rok zmarnowany. Postaram się jednak zużytkować go jak najlepiej. Będę dużo pisał i malował".
Po tym przyrzeczeniu złożonym sobie i przyjacielowi, Stachura w 1962 roku w wydawnictwie "Czytelnik" opublikował swój pierwszy zbiór opowiadań pt. "Jeden dzień", rok później, też w "Czytelniku", ukazał się kolejny zbiór jego opowiadań pt. "Falując na wietrze". Przez krytykę literacką został za nie uznany oryginalnym talentem artystycznym, posługującym się swoim własnym stylem literackim i całkiem nowym widzeniem świata.
W 1975 roku po powrocie z podróży do USA w wydawnictwie PIW ukazała się jego kolejna książka pt. "Wszystko jest poezją". Opowieść ta nazywana też floweresejem sprawiła, że poeta stał się za życia legendą ówczesnej młodzieży znudzonej uporządkowanym życiem pod rządami najlepszego jak przekonywała propaganda ustroju na świecie.
W tym samym czasie, gdy "Wszystko jest poezją" święciła triumfy powodzenia czytelniczego, stając się niejako sztandarem wiary pokolenia lat 70., tzw. wielki świat przestał interesować jej autora. Po wydaniu pięciu książek, trzech tomów prozy i dwóch poezji, obdarowany nagrodą im. Kościerskich Stachura zaczął podróżować po świecie. Był m.in. w USA, Szwajcarii, Francji i Norwegii oraz studiował na Uniwersytecie Mexico. Nieoczekiwanie, po powrocie do kraju z podróżującego po świecie globtrotera, wrażliwego na piękno świata, chciwego wrażeń i wiedzy oraz wciąż nowych doświadczeń życiowych, pod wpływem nauk indyjskiego mędrca Jiddu Krishnamurtiego, którego poznał w Szwajcarii, zmienił się w człowieka cichego i wiecznie zamyślonego, który zanegował całą materialną wartość świata, a nawet siebie samego.
Podróże do Iławy
Takim właśnie widziałem Edwarda w Iławie, podczas jego pobytów, gdy na spotkaniach śpiewał swoje sławne piosenki: "Białą lokomotywę", "Życie to nie teatr", "Ja sobie pójdę precz", "Jest już za późno" i inne. I był to całkiem inny Edward od tego, którego zapamiętałem z naszych toruńskich spotkań, przed 1970 rokiem.
Do Iławy Edward przyjechał w 1976 roku. Przywiozła go Elga Jarzynowska z zarządu głównego Stowarzyszenia Społeczno Kulturalnego Pojezierze w Olsztynie. Przyjechał na spotkanie autorskie z czytelnikami biblioteki miejskiej i członkami iławskiego oddziału Stowarzyszenia Pojezierze. W związku z jego przyjazdem utalentowana poetycko młodzież z iławskiego liceum, współpracująca z biblioteką miejską jako Grupa Poetycka "Warmia i Mazury", namówiła mnie do zorganizowania imprezy pod nazwą Iławski Kwiecień Poetycki. Gwiazdą był właśnie Edward Stachura, opowiadający o swoich podróżach, śpiewający piosenki, recytujący swoje wiersze i słuchający wierszy młodych iławskich poetów.
Od tego czasu Edward bywał w Iławie coraz częściej. Przyjeżdżał po kilka razy w roku, kiedy tylko było mu po drodze. Wpadał wiosną, latem, jesienią czy zimą. Czasem mnie uprzedzał, częściej wpadał bez zbędnych ceregieli i zostawał na dwa, trzy, najwyżej cztery dni. Nigdy dłużej. Chodziliśmy do lasu, latem pływaliśmy w Jezioraku, rozmawialiśmy o życiu i poezji, ale najczęściej milczeliśmy.
Kiedyś powiedział mi, a było to latem 1978 roku, że rozdał tego roku wszystko, co zarobił prawie 140 tys. zł tym, którzy potrzebują. Potem się uparł, by honoraria należne mu za spotkania autorskie przekazywać na konto bankowe dla głodujących.
W 1978 roku przyjechał jeszcze raz, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Całymi dniami nie wychodził wtedy z domu. Siedział sam w moim pokoju w domu moich rodziców przy ul. Narutowicza i albo pisał, albo śpiewał sobie cichutko i grał na gitarze. Dzień przed Wigilią odwiozłem go autobusem do Olsztyna. Chciał się tam spotkać z przyjaciółmi. Obiecał przyjechać na kolację wigilijną. Czekało na niego wolne miejsce. Ale przyjechał dopiero w styczniu 1979 roku.
Poszliśmy na daleką włóczęgę po lesie. Szliśmy do mojego ulubionego jeziorka Silm, położonego w środku lasu. Mróz był okrutny. Szliśmy dookoła jeziora. Ustaliliśmy, że gdy sił nam zabraknie, rozpalimy ognisko, ogrzejemy się i dopiero wtedy zaczniemy powrót. Żaden z nas nie wziął jednak zapałek. Ja miałem tylko zapalniczkę, a ta nie chciała się zapalić. Przy temperaturze niższej niż minus 20 stopni Celsjusza mogło się to dla nas źle skończyć. Na szczęście nic się nam nie stało, wróciliśmy do domu bez odmrożeń. Zaraz napuściłem do wanny gorącej wody. Gdy Edward się odmrażał, siadłem przy biurku i sztywnymi jeszcze rękami napisałem zadedykowany Stedowi wiersz. Edek w nagrodę za ten wiersz, gdy z kolei ja się odmrażałem w gorącej wodzie, zaparzył mi herbaty i zaprosił na koniak do restauracji Czapla.
Kariera nad Jeziorakiem
Kochałem go jak brata. Ilekroć miotały mną wątpliwości i nie wiedziałem, dobrze czy źle jest ze mną, mówiłem sobie: "Nie szarp się, przyjedzie Edek, spytasz go, porozmawiasz i wszystko będziesz wiedział". I rzeczywiście, przyjeżdżał, wyjaśniał, tłumaczył. I pisał, pisał, pisał i pisał. Ale najwięcej milczał.
Bardzo lubiły Edwarda Stachurę bibliotekarki z biblioteki miejskiej, mieszczącej się wtedy na strychu Iławskiego Domu Kultury. Panie Teresa Treder, Agata Kobit, Urszula Paukszto i Halina Jasińska opiekowały się nim i spełniały wszystkie czytelnicze życzenia sławnego poety, a on cichy i jakby nieobecny, w skarpetkach tylko, żeby było ciszej i wygodniej chodził po bibliotece, szukając na półkach potrzebnych mu książek. Wśród regałów z książkami Edek czuł się bezpiecznie i szedł tam pracować nawet wtedy, gdy ja musiałem wyjeżdżać z Iławy na wizytacje bibliotek wiejskich lub na narady do Olsztyna. W iławskiej bibliotece Sted kończył "Fabula rasa", przygotowywał do druku "Oto". Przywiózł ze sobą maszynopisy, przerabiał je i poprawiał czarnym flamastrem.
Tej właśnie srogiej zimy 1979 roku był w Iławie ostatni raz. Pojechaliśmy wówczas jeszcze do Siemian, najpiękniejszej wioski nad Jeziorakiem. Edward miał tam spotkanie autorskie w Klubie Ruchu. Szczują na mnie skarżył się, patrząc swymi lekko przymkniętymi siwymi oczami, w których nie było śladu po ich dawnym blasku. Opluwają mnie, nie dają żyć.
Na spotkanie z Edwardem w Siemianach przyjechał z pobliskiego Jerzwałdu inny mój przyjaciel i ulubieniec czytelników Zbigniew Nienacki. Po spotkaniu poszliśmy w trójkę do restauracji Cyraneczka, żeby napić się czegoś i zjeść coś gorącego. Tam autor "Pana Samochodzika" zakomunikował z wyrzutem Edwardowi, że ten nie potrafi godnie prezentować stanu literackiego. Chodziło mu o luzacki ubiór Edwarda Stachury, sposób podróżowania z plecakiem i gitarą oraz śpiewanie podczas spotkań. Bardzo pana kocham, panie Zbigniewie odparł cicho Sted. Ale to nie ma nic do rzeczy.
- Chyba jednak trochę ma, panie Edwardzie odparł dobrotliwie Nienacki. Ja nie jestem taki sztywniak, jak pan pewnie myśli, pan wędruje po świecie, a ja uciekłem od świata aż tu na to pustkowie. Od kolegów zapijających swoje sukcesy w klubie i od żony zazdrosnej o każdy dzień przesiedziany przy maszynie do pisania.
Siemiany bardzo się Stedowi spodobały. Tu chciałbym zostać powiedział, gdy szliśmy razem przez zamarznięty Jeziorak na wyspę Lipową, gdzie chciałem mu pokazać dwa bezimienne groby, o których miejscowa tradycja głosiła, że pochowano w nich przed laty ciała dwojga kochanków młodego rybaka i córkę grafa, właściciela dworu i włości leżących na przeciwległym brzegu jeziora. Gdyby tylko była jakaś robota i kąt do mieszkania, wystarczyłoby mi dwa tysiące miesięcznie, a siedziałbym tutaj i nikt by mnie nie znalazł powiedział.
- Nie ma sprawy odrzekłem, gdyż w tej wiosce, oddalonej o 20 km od najbliższej biblioteki, już dawno miałem zamiar zorganizować wiejską filię biblioteki miejskiej. Jak dobrze pójdzie, na wiosnę zatrudnię cię tutaj w bibliotece na pół etatu.
Zauważyłem, że z człowieka udręczonego wyjrzał wtedy na chwilę obleczony nadzieją dawny Sted. W kwietniu 1979 roku biblioteka w Siemianach czekała na swojego nowego, sławnego bibliotekarza. Kierownik tamtejszej szkoły zgodził się przeznaczyć na wiejską bibliotekę jedną salę lekcyjną, a ponieważ była duża, było tam miejsce i na księgozbiór, i na kwaterę dla bibliotekarza.
Nic jednak z tej nowej kariery Steda nie wyszło. Pewnego dnia dostałem telefon od jego towarzyszki życia Marty, że Sted miał wypadek na torach kolejowych koło Bednar. Nie ma prawej dłoni i jest bardzo chory. Zatelefonowałem jeszcze raz czy dwa do niego na ul. Rębkowską w Warszawie. Prosiłem, by przyjechał, jak tylko wyzdrowieje. Nic się nie martw odpowiadał na moje prośby.
"Dureń"
Ponieważ przez telefon nic sobie właściwie nie powiedzieliśmy, a już byłem prawie pewny, że Sted zaczął grę o wszystko, napisałem do niego swój ostatni list. Pisałem, by przyjeżdżał z lewą ręką, że to nie ma nic do rzeczy i prosiłem, by się strzegł bluźnierstwa. Nie ustrzegł się... 24 lipca 1979 roku przyszedł telegram: "Sted nie żyje, przyjeżdżaj natychmiast, Marta".
Pojechałem. Drzwi otworzyła mi Marta. W kuchni przy stole siedział bardzo ponury brat Steda Ryszard. Była też matka Edka pani Jadwiga, eksżona Zyta i siostra Elżbieta. Sted leżał w swoim niewielkim pokoju, na tapczanie, zaraz przy wejściu na prawo od drzwi. Wyglądał niczym pogrążony we śnie bezbolesnym. Cichy, spokojny i wolny od wszystkiego. Położyłem mu na piersiach pęk czerwonych róż, które kupiłem w kwiaciarni dworcowej i poszedłem się przywitać ze wszystkimi.
Zostałem poczęstowany herbatą i usiadłem obok brata Edwarda. Co tu się stało, dlaczego Edek nie żyje? zapytałem.
- Bo się powiesił, dureń odparł.
- Zostawił na stole jakiś papier zapisany nieczytelnie. Pani Jadwiga z Martą go znalazły wtrąciła się Zyta.
-Gdzie on jest, mogę go zobaczyć? zainteresowałem się.
- Tam go rzuciłam, same gryzmoły matka Steda, ocierając łzy pokazała na podłogę.
Papier leżał pomięty w kącie pod oknem. Podniosłem go, rozprostowałem. Była to poplamiona i zmięta duża kartka papieru maszynowego zapisana jakby średniowiecznym pismem gotyckim, mało czytelnym. Mogę to wziąć? zapytałem.
Marta i Zyta, widząc moje zainteresowanie tym leżącym jeszcze niedawno na podłodze kawałkiem papieru, zapisanym ręką Steda, zaoponowały. W takim razie przepiszę sobie postanowiłem. Wyjąłem notes, poszedłem do pokoju, tam usiadłem przy stole i zabrałem się za odczytywanie tekstu. Gdy sylaba po sylabie odczytywałem zapis, zadzwonił telefon stojący na biurku Steda. Odebrał go Ryszard. Widocznie ktoś pytał przez telefon, co ze Stedem, bo odparł jakimś takim ciężkim od emocji głosem na odczepnego: "Na razie nie żyje, ale z nim nigdy nic nie wiadomo".
Były też telefony ze Związku Literatów, z redakcji "Twórczości" i kilka innych. Pytali o pogrzeb, który miał się odbyć nazajutrz. Niektórzy próbowali przekonać do Powązek. Stanęło jednak na Wólce Węglowej i Północnym Cmentarzu Komunalnym.
Gdy wreszcie uporałem się z odczytywaniem listu, pozostawionego przez Steda i przepisałem go do notatnika, oryginał oddałem Marcie. Po czym wróciłem do pokoju zmarłego i zacząłem przeglądać książki na półkach jego biblioteczki. Wyjąłem "Wszystko jest poezja" i "Falując na wietrze". Mogę to wziąć, chcę mieć na pamiątkę po Edwardzie zapytałem. Kobiety nie oponowały. Schowałem więc książki do torby, założyłem ją na ramię, powiedziałem wszystkim grzecznie "do widzenia" i wyszedłem z rodzinnego czuwania przy zmarłym przyjacielu, którego kochałem jak brata, którego nigdy nie miałem. W pociągu do Iławy, przygnębiony widokiem leżącego na pastuszym tapczanie, milczącego na zawsze Steda i wszystkim, co tam usłyszałem, zmęczony melancholijnym stukotem kół, wyjąłem z torby zabraną z biblioteczki Steda jego książkę "Wszystko jest poezja". Sama mi się otworzyła na stronie 136. Zatrzymałem wzrok na zdaniu: "Biedni są, którzy pozostają przy życiu". Jeszcze raz przeczytałem zapisany w notesie jego przedśmiertny tekst i wtedy sam mi się nasunął tytuł ostatniego wiersza Stachury: "List do Pozostałych". "Jutro przepiszę go w bibliotece na maszynie i wyślę komu trzeba" do Olsztyna pomyślałem. "Niechaj wszystko będzie poezją wreszcie tak, jak wtedy, gdy 18 kwietnia koło Bednar, na skróty wzdłuż torów kolejowych, wyszedłeś na łąki" postanowiłem, chowając notatnik do torby.
* Wiesław Niesiobędzki, w latach 70. XX wieku bibliotekarz i nauczyciel historii w Szkole Podstawowej nr 2 w Iławie, potem do roku 1995 dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Iławie, następnie bibliotekarz w bibliotece w szpitalu i starszy dokumentalista w Iławskim Centrum Kultury. Niemal 30 lat był prezesem zarządu oddziału Stowarzyszenia Społeczno Kulturalnego "Pojezierze" w Iławie, zrzeszającego środowiska twórców, działaczy kultury oraz sztuki. Poeta, pisarz
CO ZOSTAŁO ZE STEDA?
Stachura po śmierci stał się autorem słynnym. Stachuriady, Schedy Steda, spektakle, mityngi, spędy i psychodramy. Jego utworów uczono się na pamięć.
I ciekawe, że największą popularność zdobyły książki ostatnie, zmącone i zapętlone, od których potem, po wypadku na torach, stanowczo się odżegnywał. "To nie moje, ja ich nie napisałem mówił. Zostały mi przez kogoś podyktowane". Ale do tych właśnie książek lgnęli młodzi czytelnicy. Zatopieni w bezsilnym żalu, że ich osierocił. Piszący o nim wiersze. Krążyły opowieści o próbach samobójczych na jego grobie. Właśnie w tej prozie, pisanej poza kontrolą autora, odnajdywali siebie.
Dziwny zbieg okoliczności. Pierwsza pocztówka od Stachury do mnie z tekstem: "Dziękuję za list. Odpiszę prawą ręką jak tylko się zagoi. Edward Stachura". Była napisana lewą ręką, koślawym ściegiem. Takie samo pismo ujrzałem w mieszkaniu przy Rębkowskiej 24 lipca 1979 r.; w kwietniu prawą dłoń odcięły mu koła lokomotywy, bo głosy nakazały mu, by nie schodził z torów. Był to drukowany później "List do pozostałych". Papier poplamiła krew.
Minęło niewiele lat i poszły w ruch Stachuriady i podsycane przez dywizje wyznawców "Msze wędrującego". Andrzej Wajda miał gotowy scenariusz filmu fabularnego, lecz realizacji w końcu się nie podjął. Po latach ucichło; nastał spokój. Ale czy czytelnicy wrócą do najlepszych książek Stachury? Kto wie. Opowiadania i "Cała jaskrawość" nie straciły bezpowrotnie wagi artystycznej i nadal mogą silnie przyciągać, stać się w zalewie tandety literackiej ważnym i ciekawym głosem. Ale już nie dla tak zwanych masowych czytelników, na szczęście.
JANUSZ ANDERMAN