Opowiada Emil Klein

Moderatorzy: Ewingi, Kazimierz Madela

Kazimierz Madela
Posty: 53
Rejestracja: 2010-02-02, 11:13
Lokalizacja: Berlin

Opowiada Emil Klein

Post autor: Kazimierz Madela »

O Opowiada Emil Klein, rymarz z Zalewa w latach 1923-1945

Miałem kiedyś bardzo trudną sytuację życiową, która mogła doprowadzić do poważnych kłopotów finansowych mojej rodziny. Chodziło o statek motorowy „Nettelbeck” (tłum. nazwisko sławnego kapitan morskiego z Kołobrzegu żyjącego w latach 1738-1824). A było to tak. Zalewo jest położone na jeziorem Ewingi, które Kanałem Dobrzyckim łączy się z jeziorem Jeziorak i dalej przez Kanał Elbląski z Zalewem Wiślanym. Do Zalewa dochodziła linia białej żeglugi. Stały rozkład rejsów miał statek armatora Otto Muntera o nazwie „Ursula” z 120 miejscami dla pasażerów. Jednostka ta pływała na trasie Zalewo - Wieprz i transportowała najczęściej płody rolne, a w soboty przypływały nim na targ w Zalewie kobiety z okolicznych wsi z własnym produktami. Kapitanem statku był pan Bartel. W 1933 r. „Ursula” została sprzedana. Ale Bartela jej nie kupił, bo była to dla niego za duża i za droga. Nadal jednak chciał pływać i w Elblągu nabył mniejszą jednostkę o nazwie „Nettelbeck” z 50 miejscami dla pasażerów”. „Nettelbeck” kursował reguralnie do Wieprza i jak poprzednio „Ursula” zabierał towary i ludzi, a w soboty kobiety na rynek w Zalewie. W niedziele i dni świąteczne statkiem pływały wycieczki do Buczyńca przez śluzy i pochylnie na Kanale Elbląskim. Ulubione były też rejsy kanałami do miejscowości wypoczynkowej Tarda w pobliżu Miłomłyna. Największą popularnością cieszyły się jednak nocne wycieczki przy blasku księżyca do wsi Wieprz. Statek wyruszał wtedy o godz. 2100 i przez Kanał Dobrzycki wpływał na Jeziorak. Powrót do Zalewa miał miejsce następnego dnia rano o godz. 600 . Często też różne towarzystwa wynajmowały statek na wycieczki, a latem miały miejsce rejsy do Wieprza całych klas szkolnych. Jak to zwykle bywa również marynarze słodkich wód piją rum i piwo. Na jeziorze jest często zimno, dlatego czasami trzeba się rozgrzać alkoholem. Czynił to chętnie kapitan Bartel. Wtedy rejsami zarządzał jego zięć Wilhelm Angerhausen. Pewnego dnia w maju 1935 r. przyszedł do mnie kapitan Bartel i opowiedział o swoich kłopotach. Chodziło o remont silnika statku Nettelbeck. Mistrz ślusarski Max Lück mógł dokonać odpowiedniej naprawy, ale tylko za gotówkę, której kapitan Bartel nie miał. Bank w Zalewie zgodził się udzielić kapitanowi niezbędnej pożyczki, ale tylko przy udziale żyranta. I właśnie o żyrowanie poprosił mnie Bartel. Znałem jego matkę, mieszkała u nas i od niej kupiliśmy pierwszy dom w Zalewie. To zdecydowało, że podpisałem w banku poręczenie na pożyczkę. Zabezpieczeniem kredytu był statek „Nettelbeck”. Kapitan Bartel przysiągł mi uroczyście prowadzić interes rzetelnie i pić alkohol tylko po pracy. Pierwszy rok po remoncie „Nettelbeck” pływał i zarabiał pieniądze . Ale potem nastąpił dramat. Bartel zaczął nadużywać alkoholu, jak nigdy dotąd. Nettelbeck stał w porcie i odwoływano kolejne rejsy, bo jego kapitan był pijany. Bartelowi zaczęło brakować pieniędzy, a jego zięć nie potrafił samodzielnie prowadzić interesów. W końcu nie było już gotówki na spłatę kredytu w banku. Pewnego dnia kapitan Bartel wypadł za burtę swojego statku i utopił się w jeziorze. Nie wierzyłem jednak w wypadek. Przypuszczam, że popełnił samobójstwo z rozpaczy. Rodzina Bartela była zubożała i nie potrafiła spłacać kredytu. Wtedy bank zalewski zgłosił się u mnie, abym spełnił powinność żyranta. Poręczyłem Bartelowi na sumę 5000 marek, było to dużo pieniędzy. Podjąłem rozmowy z bankiem, gdyż niejasana była sprawa własności statku „Nettelbeck”, który zabezpieczał kredyt. Zięć Bartela był handlarzem bydła i nie chciał zajmować się interesami zmarłego teścia, dlatego zrezygnował z przejęcia statku i zobowiązań z tego wynikających. W tej sytuacji dyrektor banku zaproponował, abym został właścicielem „Nettelbeck”. Odmówiłem, gdyż jestem tylko rymarzem i o okrętach nie miałem najmniejsczego pojęcia. Nettelbeck stał zakotwiczony w porcie i nie wypływał na rejsy. Codziennie chodziłem do portu i sprawdzałem jego stan. Miałem tylko dwie możliwości. Albo spłacę dług kapitana Bartela, albo przejmę okręt. Nadeszła zima i port w Zalewie zamarzł. Z powodu silnego mrozu groziło zgniecenie kadłuba „Nettelbeck”przez lód i całkowita utrata zabezpieczenia bankowego. Aby zapobiec katastrofie, rąbałem lód wokół statku. Żona uskarżała się na mnie za lekkomyślne poręczenie bankowe. Miała rację, ale narzekanie nic nie pomoże. Ze statkiem, który stanowił teraz wielki problem, zostałem sam. Zięć kapitana Bartela przestał się tą sprawą interesować. Miałem tylko nadzieję, że Nettelbeck przetrwa zimę bez uszkodzeń. Musiałem też dalej płacić składki ubezpieczeniowe za statek. Pracownik banku powiedział mi w zaufaniu, że rozwiązaniem problemu byłby pożar. Ale jak okręt może spłonąć w czasie zimy. Pewnej nocy o godz. 2300 zawyły syreny strażackie. Szybko wstałem z łóżka i przez okono zobaczyąem łunę w okolicy portu. Żona powiedziała z nadzieją, że może pali się nasz „Nettelbeck”. Była to przecież jedyna nadzieja na uwolnienie się od długu. I rzeczywiście, w porcie płonął nasz statek. Ogień był tak duży, że strażacy nie mieli co ratować. Resztki spalonego okrętu zatonęły i z wody wystawały tylko kikuty jego kadłuba. W wyniku przeprowadzonego dochodzenia udało się ustalić przyczynę pożaru. Jacyś młodzi ludzie bawiali się późnym wieczorem na statku. Używali przy tym lampy naftowej do rozproszenia ciemności. Aby się rozgrzać, rozpalili ogień w piecu w kabienie dla pasażerów. Prawdopodobnie pożar powstał od obalonej lampy naftowej. W zbiorniku na statku znajdował się jeszcze olej napędowy. Właśnie tam dotarł ogień od naftówki i spowodował potężny pożar. W taki sposób zostało to zapisano w protokole. Policja pytała mnie o podpalaczy, ale nie miałem o tym najmniejszego pojęcie.W ten niezwykły sposób skończyły się dla mnie kłopoty ze statkiem i już nigdy więcej nie poręczałem pożyczek dla innych.
Za moich czasów nie było dużych pożarów w Zalewie. Pamiętam tylko dwa. Zimą w 1930 r. spłonęła fabryka kawy słodowej Otto Muntera. Straż pożarna nie mogła wiele zdziałać, bo przy temperaturze minus 25 C° zamarzła woda w wężach strażackich. Zniszczonej fabryki nie odbudowano. Drugi wielki pożar miał miejsce latem 1938 r. Piorun uderzył w chlewnie mleczarni „Cords” i spowodował całkowite jej spłonięcie. Udało się uratować prawie wszystkie 700 świń. Pewne jest jednak, że niektóre z nich wylądowały w spiżarniach mieszkańców Zalewa. Najstraszniejszym pożarem w Zalewie był pożar synagogii w nocy z 9 na 10 listopada 1938 r.

(Tłumaczenie Kazimierz Madela)
Kazimierz Madela
Posty: 53
Rejestracja: 2010-02-02, 11:13
Lokalizacja: Berlin

Re: Opowiada Emil Klein

Post autor: Kazimierz Madela »

Dnia 9 listopada 1938 r. o godz. 21.00 wieczorem zawyły w Zalewie syreny wzywające strażaków do pożaru. Szybko ubrałem swój mundur strażaka, założyłem hełm na głowę i pobiegłem w do remizy przy szkole. Będąc na rynku zauważyłem, że pali się jakiś budynek przy ul. Kościelnej. Zdziwiło mnie w tej samej chwili, że samochód strażacki komendanta był już na rynku, chociaż od uruchomienia syreny upłynęło niecałe 5 minut. Po przybycie do remizy zastałem tam już wielu strażaków. Wsiedliśmy razem do bojowego samochotu strażackiego i pojechaliśmy na ul. Kościelną, gdzie zobaczłem, że pali się synagoga. Rozwineliśmy szybko węże i podłączyliśmy do wody. Gdy bylismy już gotowi do gaszenia ognia i wydania rozkazu „woda marsz”, wtedy ktoś krzyknął, ale nie wiem dokładnie kto „Nie gasić synagogi, tylko chronić budynki po bokach”. Ludzie stali milcząco obok i nikt nie powiedział ani słowa. Szeptano tylko coś o podpaleniu, co okazało się prawdą. Synagoga zupełnie spłonęła i nie wiem, czy wcześniej wyniesiono z niej kosztowne przedmioty wyposażenia. Synagogę podpalił podobno towarzysz partyjny NSDAP z zachodu (tereny Niemiec), który akurat gościł w Zalewie. Następnego dnia o godz. 700 rano dwóch członków SA aresztowało rabina Plonskiego i jego żonę pod zarzutem podpalenia synagogi. Dokładnie to widziałem, bo wynajmowałem Plonskim mieszkanie w moim domu. Trzy dni później przybyło czterech ludzi ze spedycji meblowej Graber&Szczepanski i zabrało wszystkie meble Plonskich i cały ich dobytek. Nie wiem, gdzie to wszystko zostało wywiezione. W następnych dniach uprzątnieto ruiny i usunieto gruzy synagogi, tak że nie pozostał po niej w Zalewie najmniejszy ślad. Na miejscu tym nic nie zbudowano do końca wojny.

* synagoga to świątynia żydowska -bóżnica, do której nie można wejść bez nakrycia głowy

(noc z 9 na 10 listopada to tzw noc kryształowa, naziści dokonali wtedy pogromu Żydów i spalenia 900 synagog w całych Niemczech.)

(Tłumaczenie Kazimierz Madela)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wspomnienia dawnych mieszkańców Gerswalde in Ost Preussen”